24 kwietnia miną 23 lata od tragedii na stacji benzynowej przy Ostrobramskiej w Warszawie. Nieznani szantażyści podłożyli na tyłach myjni należącej do stacji około kilogramową bombę. Ładunek miał wybuchnąć, ale wyrządzić jak najmniej szkód. Okazało się jednak, że zepsuł się zapalnik i bomba eksplodowała w trakcie akcji policyjnej, zabijając pirotechnika Piotra Molaka. Mężczyzna osierocił dwie córki i żonę. Kobieta zmarła w 2018 roku po ciężkiej chorobie.
Pracownicy stacji zauważyli tajemniczą reklamówkę z pakunkiem około godziny 11. Lata ’90 to były czasy, gdy przestępcy wymuszali haracze i straszyli przedsiębiorców, dlatego kierownictwo stacji zawiadomiło policję. Okazało się, że kilka dni wcześniej dyrekcja koncernu w Polsce otrzymała dwa anonimy, w których autorzy żądali miliona dolarów okupu.
Na miejscu bardzo szybko pojawili się antyterroryści i pirotechnicy. Na miejsce wezwano też eksperta Piotra Molaka, który tego dnia nie miał służby. Molak założył na siebie specjalny kombinezon, który ważył dziesiątki kilogramów i podszedł sprawdzić co znajdowało się w ładunku. Obecnie policja wykorzystuje do takich zadań roboty saperskie, ale w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku ze względu na niedofinansowanie nie miała ich na wyposażeniu. Pierwsze prześwietlenie ładunku pokazało, że w środku prawdopodobnie znajduje się prawdziwy ładunek wybuchowy. Molak podjął trzy próby podejścia do reklamówki. Za trzecim razem nastąpiła eksplozja. Saper nawet nie dotknął ładunku, a eksplozja która nastąpiła była tak silna, że mężczyzna doznał szereg obrażeń i zmarł 2 godziny od wybuchu.