Organizacja globalnej konferencji nt. Bliskiego Wschodu w Polsce mogłaby oznaczać sukces polskiej dyplomacji, ale pod warunkiem, że spotkanie to nie będzie monotematycznie antyirańskie. Polska nie musi i nie powinna być twarzą antyirańskiej osi, a Iran nie jest źródłem wszystkich problemów na Bliskim Wschodzie i zagrożeń stamtąd płynących.
Obecnie wciąż niewiele wiadomo o mającym się odbyć w dniach 13-14 lutego szczycie. Przede wszystkim nie wiadomo jaki będzie dokładny przedmiot, cel oraz lista uczestników tej konferencji, której zapowiedź jest wysoce nieprecyzyjna. Z komunikatu MSZ i wypowiedzi ministra Jacka Czaputowicza można się dowiedzieć, że tematem ma być „m.in. kwestia proliferacji broni, terroryzmu, ekstremizmu religijny, cyberzagrożeń i bezpieczeństwa energetycznego”. Tak szeroko i mgliście zdefiniowany temat rozmów w praktyce nie mówi nic o tym, co rzeczywiście będzie omawiane. W nazwie konferencji mowa jest o „budowaniu pokoju i bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie”. Tymczasem głównymi problemami destabilizującymi ten region jest irańsko-saudyjska rywalizacja przejawiająca się m.in. wojną proxy w Jemenie, aktywność Al-Kaidy i Państwa Islamskiego, nierozwiązany problem kurdyjski i palestyński, wciąż niezakończona wojna w Syrii i jej konsekwencje humanitarne w postaci kryzysu uchodźczego, sytuacja mniejszości religijnych na Bliskim Wschodzie czy rozprzestrzenianie się radykalnych ideologii salaficko-wahabickich. Problem irańskiego programu nuklearnego oczywiście też się do nich zalicza, ale nie jest on obecnie ani jedynym, ani nawet najważniejszym problemem, od którego rozwiązania zależy przyszłość Bliskiego Wschodu. W kręgach zajmujących się problematyką Bliskiego Wschodu coraz więcej osób zwraca natomiast uwagę na rosnący potencjał przyszłej destabilizacji wynikający ze strukturalnej niestabilności wewnętrznej państw bliskowschodnich, spowodowanej kwestiami demograficznymi, niewydolnym rynkiem pracy, rentierskim charakterem gospodarek itp.