Za powrotem Inspektoratu Marynarki Wojennej do Gdyni nie poszły żadne zmiany zwiększające kompetencje szefostwa sił morskich, które nadal podlega generałom w Warszawie. Czy przeprowadzka to sygnał do odtworzenia dowództwa sprzed 2014 roku, czy populistyczna zagrywka MON wykonana przed wyborami samorządowymi?
– Jest takie motto: Marynarka Wojenna to ciągłość, cierpliwość, tradycja. Dzisiaj ze słów admirała Jerzego Świrskiego pozostała nam już tylko tradycja – słyszymy od oficera MW, który pożegnał się z mundurem. – Obawiam się, że ciągłe zmiany systemu dowodzenia w wojsku sprawiają, że żołnierz dzisiaj głównie skupia się na tym, czy zostanie gdzieś przeniesiony, czy będzie dla niego etat, czy przedłużą mu kadencję, jaki będzie prognozowany przebieg służby, a jeśli jego stanowisko zostanie zaplanowane do likwidacji, to każdy zacznie się ratować – szukając dla siebie etatu, będzie wykorzystywać znajomości, a to z kolei może rodzić nepotyzm – mówi nasz rozmówca.
Rozmawiamy o obietnicach polityków. W maju ubiegłego roku premier Mateusz Morawiecki zapewniał, że od początku 2019 roku „Dowództwo Marynarki Wojennej wróci do Gdyni”. To samo powtarzał przy okazji marynarskich uroczystości były minister obrony z rządu PiS Antoni Macierewicz. Taką narrację zachował też jego następca, Mariusz Błaszczak, który na chwilę przed wyborami samorządowymi ogłosił oficjalnie powrót „dowództwa z Warszawy” do budynku przy ul. Waszyngtona w Gdyni. Podczas inauguracyjnej odprawy minister dwa razy pomylił jednak dowództwo z Inspektoratem MW, a to rozgraniczenie dla marynarzy ma kluczowe znaczenie dla roli, jaką w kształtowaniu polskiej floty wojennej ma pełnić kierownictwo MW.