Całą tę godną pożałowania, kuriozalną nagonkę można by zrzucić na karb gorączki przedwyborczej, gdzie każdy pretekst wydaje się dobry, by atakować przeciwnika. Problem w tym, że nie pierwszy raz twórcy filmowi padają ofiarą polityki historycznej uprawianej przez prawicę.
Histeria, jaką prawica rozpętała na temat najnowszego filmu Agnieszki Holland, wyrabiając sobie zdanie na podstawie zwiastuna udostępnionego przez dystrybutora Kinoświat na kilka tygodni przed oficjalną polską premierą „Zielonej granicy”, świadczy o potwornym lęku rządzących przed uczciwą debatą na temat imigrantów, a także – kolejny raz, niestety – o instrumentalnym traktowaniu kina (sztuki) przez władzę.
„Agnieszka Holland powinna przeprosić”
Nie obejrzawszy filmu Holland – otwartych pokazów jeszcze nie było – prawicowe media orzekły, że zwiastun nie pozostawia cienia wątpliwości: to „cios w plecy obrońców granic”. Nie kto inny, tylko polskie służby są głównym czarnym charakterem, zaś przedstawione na ekranie oddolnie zorganizowane społeczeństwo wbrew „opresyjnym” działaniom władz stara się za wszelką cenę pomóc nadciągającej fali migrantów. Stanisław Żaryn, pełnomocnik rządu ds. bezpieczeństwa przestrzeni informacyjnej, zarzucił Holland „oderwanie od realiów” i „insynuacje, które służą do atakowania Polski, Polaków i rządu”. Piotr Zaremba ocenił, że przez „Zieloną granicę” przemawia co najwyżej „naiwny humanitaryzm”. Mniej wyrozumiała była polityczka PiS Krystyna Pawłowicz, obecnie sędzia Trybunału Julii Przyłębskiej – nazwała film „haniebnym gadzinowcem”, a reżyserkę wezwała do przeprosin.