Powiedziano im, że jadą na misję pokojową i dostaną zadania głównie logistyczno-inżynieryjne. Z taką też myślą przeszli szkolenie i wylądowali na drugim końcu świata. Nie spodziewali się, że to, co tam zastaną, zaskoczy wszystkich – i że wkrótce przyjdzie im po raz pierwszy od zakończenia II wojny światowej chwycić za broń i stawić czoła jednej z najbardziej zbrodniczych grup w historii XX w.
3 maja 1993 r. w obozie polskich żołnierzy w Phnom Penh pozornie niczym nie różnił się od pozostałych dni. Pobudka, poranna toaleta, śniadanie, apel, rutynowe zajęcia – takie jak zabezpieczenie dróg i mostów, zaopatrzenie jednostek z innych krajów w wodę i żywność, prace przygotowawcze do zbliżających się wyborów. Do tego w końcu członkowie Polskiego Batalionu Logistyczno-Inżynieryjnego zostali głównie wysłani do Kambodży. Mimo to od rana coś było nie tak.
– W powietrzu wisiało dziwne napięcie, na wejściu do biura czuć było, że wydarzyło się coś dużego – wspomina Piotr Oller, weteran misji UNTAC w Kambodży.