Powódź w południowo-zachodniej Polsce pokazuje jak w soczewce, że stworzenie sprawnie działającego systemu ochrony ludności to absolutny priorytet. Kolejny raz w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat mamy do czynienia z reakcyjnym pospolitym ruszeniem, które – choć powszechne i po części skuteczne – jest trudne do skoordynowania i zarządzania.
Mieszkańcy południowo-zachodniej Polski zmagają się z powodzią. Część z nich mówi otwarcie, że „takiej wody nie było jeszcze nigdy”. Skalę zniszczeń widać na każdym kroku, a odbudowa zdewastowanych przez żywioł terenów trwać będzie latami. Na miejscu działają strażacy, policjanci, wojsko i wiele innych służb oraz organizacji. Dwa razy dziennie zbiera się sztab kryzysowy pod wodzą premiera, by koordynować pracę dziesiątek tysięcy ludzi. Problem jednak w tym, że bez sprawnego systemu jest to zwyczajnie dość karkołomne zadanie.
Bez przygotowania
W Stroniu Śląskim i Lądku Zdroju, po dramatycznych apelach mieszkańców, które obiegły nie tylko media społecznościowe, zarządzanie kryzysowe – jak poinformował premier Donald Tusk – od burmistrzów tych dwóch miast przejął nadbryg. Michał Kamieniecki, warmińsko-mazurski komendant wojewódzki PSP. To, jak mówią przedstawiciele MSWiA, specjalista od zarządzania kryzysowego, który ma na miejscu skoordynować działania samorządu i służb.