— Nie chcę zabijać ludzi, ani za darmo, ani za pieniądze — mówi Nikita z Sankt Petersburga. Prawie cztery lata po rozpoczęciu przez Rosję wojny w Ukrainie miasto znajduje się w dziwnej sytuacji zawieszenia. — Próbujesz wierzyć w tę świetlaną przyszłość, o której wszyscy marzyliśmy dla naszych dzieci. Jednak z każdym kolejnym dniem, każdą nową ustawą, każdą straszną wiadomością o kolejnym bombardowaniu i zabitych Ukraińcach, wiara ta staje się coraz trudniejsza — tłumaczy z kolei Oksana. Zdesperowani mieszkańcy coraz śmielej mówią o brutalnych realiach wojny, propagandzie, rosnących cenach i strachu — nawet wiedząc, że mogą ponieść konsekwencje.
Chociaż linia frontu znajduje się setki kilometrów dalej, nad Sankt Petersburgiem od czasu do czasu przelatują drony, lotniska są zamykane bez ostrzeżenia, a przystanki autobusowe pokryte są ogłoszeniami o naborze do wojska.
Serwis The Moscow Times rozmawiał z pięcioma mieszkańcami drugiego co do wielkości miasta Rosji o tym, jak wojna zmieniła ich codzienne życie. Nazwiska osób zostały utajnione w celu ochrony ich tożsamości.