Wojsko twierdzi, że przestrzega procedur, a przełożeni na żadnym szczeblu nie tolerują aktów przemocy wobec osób przekraczających nielegalnie granicę. Ale rzeczywistość czasem odbiega od tych deklaracji — zobaczyłam to na własne oczy
GRUPA ludzi stoi przy drodze przy dwóch samochodach wojskowych: ciężarowce i Fordzie Rangerze. Nagle szybka akcja. Mężczyzna w mundurze kopniakiem w okolice tułowia powala drugiego na ziemię. Ten zwija się w pół i upada, ale wtedy dosięga go kolejny kopniak, po czym atakujący przytrzymuje go nogą, żeby nie wstał.
Taki widok mi się ukazuje, gdy w towarzystwie znajomej jadę szutrową drogą przez las od wsi Biała Straż w stronę Opaki. Na widok przemocy zatrzymujemy samochód i wybiegamy. Żołnierze stoją wzdłuż rowu nad dwoma imigrantami. Jeden cudzoziemiec siedzi w rowie, drugi chłopak klęczy dłońmi skutymi za plecami. Na twarzy ma ciemne plamy, na skroni plaster, świeżą krew na spierzchniętych ustach, skrzep na wardze i pod nosem i wybitą górną jedynkę. Obaj są przerażeni i łamanym angielskim proszą o pomoc.