Od trzech lat każdy kolejny dzień to frustracja i psychiczne obciążenie pracowników przygranicznego szpitala w Hajnówce, który jest na pierwszej linii pomocy medycznej dla cudzoziemców i polskich mundurowych. — Ludzie zaczynają się wykruszać. Komunikują, że nie dają już rady tak pracować — mówi w rozmowie z Onetem wicedyrektor placówki dr Tomasz Musiuk.
Do Hajnówki docieram we wtorek na ponad godzinę przed południem. Na parkingu przed szpitalem powiatowym nie ma gdzie zaparkować. Przejeżdżam alejkami kilka razy, jest rotacja samochodów. Szukam miejsca przy wojskowej karetce, w której siedzi młody jasnowłosy kierowca w mundurze. Parkuję dopiero kawałek dalej. Na zewnątrz skwar i pełne słońce.
Jestem umówiona z dyrektorem szpitala do spraw lecznictwa. Bez konkretnej godziny, bo jest też lekarzem i dzisiaj na dyżurze. Dzwonię, że czekam. Bez odbioru. Mija pół godziny, gdy oddzwania. Przyciskam dzwonek przy umówionych drzwiach. Wchodzimy do pierwszego pomieszczenia po prawej stronie od wejścia. Lekarz wychodzi pospiesznie. Ma pilne wezwanie. Czekam około kwadransa na kanapie w schludnym szarym gabinecie. Wicedyrektor Tomasz Musiuk jest anestezjologiem i jednocześnie koordynatorem oddziału intensywnej terapii i bloku operacyjnego.