W grudniu tego roku obchodzimy 104. rocznicę Bitwy pod Limanową – walk, które stoczyły wojska austro-węgierskie z rosyjskimi m.in. na wzgórzu Jabłoniec. Zażarta walka zakończyła się strategicznym zwycięstwem Austro-Węgier. Przypominamy relację bezpośredniego świadka, którą przed laty spisał Wincenty Gawron.
Bitwa na Jabłońcu
Obecnie mija 75 lat od wielkiej bitwy, która 8-11 grudnia 1914 r. została stoczona pod Limanową na jabłonieckim wzgórzu. O tym wydarzeniu historycznym 25 października 1981 r. tak wspominała Magdalena Zoń zam. w Mordarce pod nr 186.
Moi rodzice nazywali się Marciszami. Matka pochodziła od Sukienników. Nasz dom stał na samym szczycie Jabłońca. Obecnie to jest w odległości 200 m od cmentarza. W tym miejscu bez przerwy mieszkam do dnia dzisiejszego. Tu w grudniu 1914 r. była wielka bitwa, którą dotąd dobrze pamiętam. Wówczas miałam 17 lat.
Najpierw od strony Siekierczyny na Jabłoniec przybyła patrol rosyjska i koło chaty Kaliszów natrafiła na patrol austriacką. Te dwie patrole się zaatakowały i zginął jeden młody Austriak. Na polu leżał w kałuży krwi. Początkowo z siostrą byłam przy nim. Pochodził z Moraw. Miał przytomność. Nasi ludzie go wnieśli do chaty Kaliszów. Wtedy żałośnie biedził: - „Już ja nie uwidzę z żoną ani dziećmi”. Plecy miał rozpłatane na znacznej przestrzeni. W ranę wewrzała mu koszula. Zaraz ją z niego zdjęliśmy u całe rozległe miejsce skaleczenia mu obwiązaliśmy płótnem. Zmarł na drugi dzień i sanitariusze zabrali jego zwłoki. Za kilka dni nadeszły wojska rosyjskie.
8 grudnia, w święto Matki Boskiej, mój 16-letni brat Franciszek się udał do kościoła w Limanowej. W drodze zeszedł się z Ignacym Łuszczkiem, 90-letnim starcem i obydwaj dalej podążali. Ale nie doszli, bo przed miastem się zatrzymało wojsko, które myślało że to są szpiedzy. Ponieważ wcześniej Łuszczek długo wyrabiał na dworze, pan poświadczył, że ten człowiek jest mu dobrze znany. Dziedzic w szopie go z moim bratem przenocował i wrócili dopiero rano.