Uderzył w auto, którego kierowca wyjechał z podporządkowanej drogi. Ranny i - według świadków - wyraźnie oszołomiony policjant z wieluńskiej komendy (woj. łódzkie) przeszedł 20 kilometrów wzdłuż drogi, zanim znaleźli go przypadkowi przechodnie. On sam, jak twierdził w prokuraturze, z tragicznego dnia niewiele pamięta. Jego przełożony chce go wyrzucić z policji "ze względu na ważny interes służby".
O tragedii, do której doszło w 1 września w miejscowości Kamionka pod Wieluniem, informowaliśmy na tvn24.pl wielokrotnie. Ciemne audi, w którym podróżował 39-letni funkcjonariusz prewencji z Wielunia, jechało drogą z pierwszeństwem. Z prokuratorskich ustaleń wynika, że z podporządkowanej drogi wyjechał mu zielony matiz, w którym jechał 55-letni mężczyzna i jego 79-letnia matka. Oboje zginęli.
Po wypadku policjant odszedł z miejsca wypadku. Po przejściu 20 kilometrów wzdłuż drogi upadł; przypadkowi przechodnie znaleźli go blisko 10 godzin po wypadku. Miał obrażenia głowy i klatki piersiowej. Badanie wykazało, że jest trzeźwy.