Kiedy pod koniec lipca na masowcu UBC Savannah, dowodzonym przez polskiego kapitana ujawniono podejrzane pakunki, nic nie wskazywało na to, że sprawa będzie ciągnęła się tak długo, a rodzina Polaka będzie przeżywała piekło. Kapitan poinformowany przez załogę o dziwnych paczkach, sam wezwał wtedy na miejsce policję i służby portowe. Okazało się, że w jednej z ładowni masowca, pod kilkoma tonami węgla znajduje się ponad 200 kg kokainy. Ładunek zabezpieczono i zabrano, a statek został przy nabrzeżu. Kilka dni później "na burtę" weszli uzbrojeni policjanci z nakazem aresztowania całej załogi - trzech Polaków i 19 Filipińczyków. Do dziś w areszcie pozostał już tylko polski kapitan.
Dwaj pozostali Polacy zostali oczyszczeni z zarzutów i wrócili do Polski. Z aresztu zwolniono też filipińskich marynarzy. W ocenie miejscowych śledczych to kapitan odpowiada za to, że nielegalny ładunek znalazł się na pokładzie. Nikt jednak nie sprawdził w jaki sposób kokaina mogła się znaleźć pod zwałami węgla. To jest rola prokuratury, ale oni postawili na to w jaki sposób i że w ogóle zostało to dostarczone na terytorium Meksyku, a nie w jaki sposób znalazło się na statku. Na ostatniej rozprawie prokurator zapewnił nas jednak, że rozpocznie również śledztwo w Kolumbii (statek wypływał z portu w Branquilli - przyp.red.) ale podejrzewamy, że oprze się to wyłącznie na wymianie informacji - mówi w rozmowie z RMF FM kpt. Piotr Rusinek z firmy zarządzającej masowcem UBC Savannah.