B-52 zaczął się rozpadać wysoko w powietrzu. Załoga próbowała wrócić na lotnisko, ale szybko zdała sobie sprawę, że nie ma szans. Z wnętrza bombowca wypadły dwie bomby termojądrowe i podążyły ku pogrążonej w śnie małej wiosce Goldsboro, położonej kilkaset metrów niżej. Opadając, zaczęły automatyczny proces przygotowywania się do wybuchu.
Wydarzenia, które rozegrały się 60 lat temu, niedługo po północy 24 stycznia 1961 roku, są powszechnie uznawane za najgorszy wypadek z bronią jądrową na terenie USA. Wydobyty z ziemi kluczowy zapalnik jednej z bomb był w pozycji "uzbrojona", co bardzo podniosło ciśnienie technikom pracującym na miejscu. Dało to początek popularnej teorii, że było tylko o jeden mały krok od gigantycznej katastrofy.
Jednak według najnowszych badań, opartych o odtajnione po zimnej wojnie dokumenty, do wybuchu termojądrowego nie mogło dojść. Pomimo tego wypadek pod Goldsboro wywołał poważne wątpliwości, czy aby na pewno patrole bombowców z gotową do użycia bronią jądrową, to taki dobry pomysł. Potrzeba było jednak jeszcze dwóch katastrof, aby z nich zrezygnować.