Specjalistów medycyny ratunkowej w Polsce jest niewielu. Wszyscy się znają. Spotykamy się poza szpitalami, jeszcze w trakcie umawiania lekarze zastrzegają: bez imion i nazwisk. - Gdyby teraz mój bliski miał trafić na losowo wybrany oddział, bałbym się - opowiada Łukasz. Mieli nadzieję, że propozycje szykowane przez rząd zmienią sytuację. Pomimo szumnych zapowiedzi i dobrze brzmiącego planu, lekarze nie mają jednak wątpliwości: SOR-y czeka rewolucja, która je pogrąży.
Czekając na śmierć
Koniec marca. Szwagierka 39-letniego Krzysztofa opisuje na Facebooku, jak 18 marca mężczyzna przez dziewięć godzin czekał na pomoc w sosnowieckim szpitalu. Krzysztof miał opuchniętą nogę, z której sączył się płyn z krwią. Szwagierka do wpisu dołącza zdjęcie zabarwionej na czerwono kałuży. "Jedyną osobą, która zajmowała się Krzysztofem, była pani sprzątająca, która co 15 minut wymieniała ręczniki spod nogi" - mogli przeczytać wstrząśnięci internauci. Mężczyzny nie udało się uratować.
Dwa dni po później na SOR w Dąbrowie Góniczej trafia młoda kobieta. Oczekując w kolejce na kontakt z lekarzem, zwija się z bólu. W końcu traci przytomność. Interweniują zgromadzeni w poczekalni ludzie. Na nagraniu, które opublikowano w mediach społecznościowych, ktoś krzyczy: "Ratunku, ratunku". Dopiero wtedy pojawia się ktoś z personelu oddziału. Prezydent Dąbrowy Górniczej pisze później, że taka sytuacja “nigdy nie powinna mieć miejsca".