"Słyszałem, że kiedy mój syn został zabity, członkowie sekty, zamiast się smucić, klaskali i cieszyli się, że wniebowstąpił i spotkał Jezusa" — mówił BBC Stephen Mwiti, który jest przekonany, że jego żona i sześcioro dzieci są ofiarami "masakry w lesie Shakahola" w Kenii. To tam samozwańczy pastor Paul Nthenge Mackenzie wabił swoich wyznawców przepowiednią końca świata.
Przywódca kenijskiego "kultu zagłady", a wraz z nim 94 współoskarżonych, w lipcu stanął przed sądem pod zarzutem terroryzmu w związku ze śmiercią ponad 400 swoich wyznawców — tak władze zakwalifikowały masowy mord.
Samozwańczy pastor Paul Nthenge Mackenzie, który został aresztowany w kwietniu ubiegłego roku, miał podżegać akolitów do śmierci głodowej — mieli "spotkać Jezusa". Lider sekty, który wcześniej był taksówkarzem, nie przyznaje się do winy. Wiele osób zastanawia się, jak to możliwe, że tak długo udawało mu się uciekać przed odpowiedzialnością — już wcześniej był ścigany.