Chmura trującego gazu przedostała się z portu na ulice 200-tysięcznego miasta. Zabitych i poszkodowanych byłoby mniej, gdyby nie troska aliantów o tajemnice wojskowe. Niemcy zafundowali aliantom „drugie Pearl Harbor”, ale po nalocie sami drżeli ze strachu.
Zaskoczenie było całkowite. Setkom marynarzy pozostało skakać z pokładów tonących jednostek do wody. Na jej powierzchni unosiły się plamy ropy, która tu i ówdzie płonęła.
Załoga „Johna Harveya” do pewnego momentu próbowała gasić pożar na pokładzie. Potem statek zaliczył bezpośrednie trafienie i zmienił się w kulę ognia. Marynarze z zakotwiczonego nieopodal tankowca zapamiętali, że fala uderzeniowa przechyliła ich statek o 35 stopni.
Wybuch rozsypał kawałki „Johna Harveya” po całym nabrzeżu i zatoce. Co gorsza – uwolnił do powietrza i wody znaczną część śmiercionośnego ładunku statku.
Czosnek? – pomyślał ze zdziwieniem K.K. Vesole, oficer z załogi okrętu „John Bascom”. Był jednym z marynarzy, którzy znaleźli się w wodzie. W dymie, który unosił się nad wodą, nabrzeżem i portem, Vesole wyczuł coś innego niż tylko woń płonącej ropy. Nie rozumiał, co ten zapach oznacza – nawet wtedy, kiedy on i jego koledzy zaczęli się jak na komendę dławić i krztusić.