Komisja, która wg zapowiedzi posłów PiS miałaby badać wpływy Rosji na Polską politykę energetyczną, w istocie może się zajmować niemal wszystkim - od partii politycznych i mediów po związki zawodowe. Według projektu ma też uprawnienia tak niespotykanie szerokie, że wręcz niebezpieczne.
Znacznie więcej niż energetyka
W zapisanych na 20 stronach złożonego w Sejmie projektu przepisach nie ma ani słowa o tym, czym autorzy przekonywali do powołania komisji. Zamiast jasnego wskazania, że chodzi o rosyjskie wpływy w energetyce, jest za to mowa o wpływie na bezpieczeństwo wewnętrzne, a szczegółowy zakres działania komisji świadczy o tym, że może chodzić niemal o wszystko.
Projekt poza podejmującymi istotne decyzje urzędnikami wymienia bowiem osoby, które "w istotny sposób oddziaływały na bezpieczeństwo wewnętrzne" przez rozpowszechnianie fałszywych informacji, wpływając m.in. na media, fundacje lub stowarzyszenia, związki zawodowe i pracodawców, a także funkcjonowanie partii politycznych a nawet organizację systemu opieki zdrowotnej, zwłaszcza przy zwalczaniu chorób zakaźnych.