Turecka inwazja na północną Syrię grozi odcięciem ludzi od działań agencji pomocowych. Przestrzega przed tym czternaście największych organizacji humanitarnych świata, które podpisały specjalny apel. Syryjskim Kurdom pomagają także Polacy.
Rafał Grzelewski, rzecznik prasowy Polskiej Akcji Humanitarnej tłumaczy w rozmowie z Onetem, że zaprzestanie działań pomocowych na terenach objętych konfliktem zbrojnym jest zawsze decyzją szalenie trudną. - To jest wielki ból i wielki dylemat organizacji humanitarnych - mówi. I wyjaśnia, że aby pomoc humanitarna była skuteczna, musi być zaplanowana i skoordynowana. - W sytuacji wojennej często jest to niemożliwe - dodaje. A właśnie w takiej sytuacji są dziś mieszkańcy północnej Syrii. Co im grozi?
Na pograniczu syryjsko-tureckim, które od środy stało się teatrem działań wojennych mieszka niemal pół miliona ludzi, w tym 90 tys. uchodźców wewnętrznych. Są to ludzie, którzy na tereny kontrolowane przez Kurdów uciekli z innych części Syrii, by schronić się przed trwającą od 2011 roku wojną domową. Erdogan, ruszając z operacją Źródło Pokoju, mówi o stworzeniu "strefy bezpieczeństwa" - po wyparciu z niej żołnierzy kurdyjskich myśli o przesiedleniu części olbrzymiej rzeszy uchodźców syryjskich - to ponad 3,5 mln - którzy dziś mieszkają w Turcji.