Urodził się krótko przed wybuchem wojny. Całe życie zmaga się ze świadomością, że jego ojciec był zbrodniarzem i namawia Niemców do rozliczenia. Dziś przestrzega przed powrotem nazizmu. DW rozmawia z Niklasem Frankiem.
W Pana ogrodzie wisi nietypowy strach na wróble. Rozpięty na stojaku skórzany płaszcz. Płaszcz Pana ojca...
Tak, to jego właściwe miejsce. Kiedyś odezwała się do mnie Amerykanka, która ten płaszcz odziedziczyła. Jej krewny był żołnierzem, obecnym przy aresztowaniu mojego ojca. Mój ojciec mu go dał, a potem ona chciała mi go odsprzedać. Od razu wiedziałem, że będzie odstraszał ptaki, tylko na taką rolę mój ojciec zasłużył. I tak stoi i stać będzie do mojej śmierci. Ale nawet ptaki nim się nie przejmują i robią, co chcą...
Pana ojciec, Hans Frank, był generalnym gubernatorem w Krakowie. Namiestnikiem fuehrera w okupowanej Polsce. Decydował o wszystkim, co się tam działo.
Norman, mój starszy o 11 lat brat, opowiadał mi kiedyś, że podczas gry w piłkę w parku nagle usłyszał jakiś śpiew, a potem strzały. Gdy wyszedł z parku, zobaczył na ulicy ciała rozstrzelanych. Na rozkaz mojego ojca za każdy zamach na Niemca ginęło 30-40 polskich zakładników. I gdy Norman przybiegł do domu i powiedział, co widział, ojciec gwałtownie wstał od stołu, krzyknął „nie chcę tego wiedzieć” i wybiegł. Wiedział. Ale to go nie obchodziło, dokładnie tak, jak mojej matki. Ojciec kochał blichtr, swojego opancerzonego mercedesa, swoje 110 mundurów; to, że mógł odbierać parady wojskowe i tylko to go obchodziło.