Misiewicz? To była taka atrakcja, chłopaczek z ulicy, któremu dano władzę. Dla mnie to był kolejny wrzód, który przyjeżdżał i chciał ustawiać czołgi w jednostce — zdradza oficer wojsk lądowych w książce Edyty Żemły "Armia w ruinie". Inny wojskowy opowiada, jak przez kaprys Misiewicza został zwolniony dowódca dywizji. — To nam się po prostu w głowach nie mieściło — dodaje. Kolejny opowiada naszej dziennikarce o tajemniczej Kate, która miała ogromną władzę w MON. Jeden z oficerów srogo pożałował, że spojrzał jej prosto w oczy.
Książka "Armia w ruinie" miała premierę 17 lipca. Poniżej publikujemy obszerny fragment
***
Oficer wojsk lądowych: Niektórzy wykorzystali wtedy swoje szemrane pięć minut. To znaczy, powiedzmy sobie szczerze, niektórzy zaczęli na ludzi donosić. W MON-ie stworzono mechanizm, że jak chciałeś zostać w wojsku, to musiałeś powiedzieć coś na kolegę. I zaczęło się donosicielstwo, knucie, szczucie na kolegów. Widzieliśmy te szybkie awanse i byliśmy zdziwieni. Zastanawialiśmy się: "O kurde, jak to, on awansuje, przecież nie ma ani przygotowania, ani nic". Ludzie zaczęli być bardzo nieufni nawet w stosunku do dobrych znajomych. Na korytarzach w MON-ie czy w dowództwach nie było już codziennego gwaru, rozmów, żartów. Wszyscy siedzieli zamknięci w swoich pokojach. Bali się. W samym wojsku aż tak dużego terroru i zamordyzmu nie było, ale w centrali w Warszawie, proszę mi wierzyć, urzędnicy i żołnierze bali się nawet własnego cienia.