Gdy 8 grudnia 2024 r. po prawie 14 latach syryjskiej wojny domowej upadał reżim Baszara al-Asada, Turcja – zaangażowana w konflikt na wszystkich jego etapach – mogła uznać siebie za zwycięzcę, który odbierze zasłużoną nagrodę za cierpliwość, konsekwencję i wierność idei budowy nowego Bliskiego Wschodu. Jednak – jak chyba wszystko w bliskowschodniej polityce od czasów upadku Imperium Osmańskiego – również i to nie jest proste.
Niemal w samym środku Turcji znajduje się starożytny Gordion, dawna stolica Frygii i miejsce pochodzenia słynnego węzła gordyjskiego, a związana z nim metafora, choć powtarzana do znudzenia, świetnie oddaje sytuację nowej Syrii z perspektywy Ankary. O ile trudno będzie ten węzeł rozsupłać, to pójście w ślady Aleksandra Macedońskiego, który po prostu go przeciął, byłoby nieodpowiedzialnością.
Wojna w Syrii zmieniła Turcję gruntownie. Przybycie ponad trzech milionów uchodźców zmieniło pejzaż kulturowy i etniczny kraju. Wielki kryzys migracyjny obserwowany 10 lat temu sprawił, że Ankara z nieszczęścia ludzi uciekających przed wojną uczyniła narzędzie nacisku na Europę i choć w 2016 r. zawarto umowę regulującą relacje między UE a Turcją, to w praktyce zamrożony został turecki proces akcesyjny.