Atlantyk jest dziś szeroki jak nigdy. Ostatni weekend pokazał, że administracja Trumpa nie tylko łasi się do Rosji, ale też nie uzgadnia niczego z Ukraińcami i pogardza wartościami Europy.
Terapię szokową ludzie Donalda Trumpa podali Europie i Ukrainie w trzech dawkach. Najpierw nowy sekretarz obrony w kilku zdaniach wyłożył „doktrynę Trumpa” i zakwestionował obowiązujące od wojny Rosji z Ukrainą reguły gry: wsparcie dla obrony „tak długo, jak to potrzebne”, walkę o przywrócenie granic sprzed agresji i suwerenność wyboru aliansów wojskowych Kijowa.
Pete Hegseth ogłosił, że od tej pory Europa nie jest już priorytetem bezpieczeństwa dla Ameryki i będzie musiała bronić się sama, podczas gdy Pentagon skupi się na granicach USA i ewentualnej konfrontacji z Chinami. Wyłączną sprawą Europy będzie też Ukraina, choć Waszyngton stawia weto na jej wejście do NATO, nie pomoże wyprzeć Rosjan z okupowanych terytoriów i nie będzie angażować się zbrojnie. Wojska pilnujące przyszłego rozejmu nie będą mieć parasola NATO, nawet gdy zostaną zaatakowane przez Rosję.