Turecka armia wkroczyła na terytorium Syrii, aby wypchnąć siły kurdyjskie z granicy. To bezpośredni efekt decyzji Donalda Trumpa, który dał Ankarze zielone światło do inwazji. Według ekspertów, manewr da szanse Państwu Islamskiemu na przegrupowanie. A dla Europy może oznaczać kolejną falę uchodźców.
"Operacja Źródło Pokoju" - tak inwazję wgłąb terytorium kontrolowanego przez syryjskich Kurdów nazwał prezydent Recep Tayyip Erdogan. Turecki przywódca zapowiedział, że operacja wyczyści region graniczny z "terrorystów", przyniesie pokój mieszkańcom i umożliwi powrót do domu syryjskim uchodźcom.
Co kryje się za tymi słowami?
Do inwazji ma dojść w rejonie między Tall Abjad i Ras al-Ain w środkowej części granicy Syrii z Turcją. Celem Turcji jest utworzenie szerokiego na ok. 30 km pasa - tzw. strefy bezpieczeństwa - wzdłuż całej granicy z Syrią. Tereny te dotychczas były w większości kontrolowane przez Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF) zdominowane przez kurdyjskie bojówki. Ankara chce je wypchnąć, bo uważa SDF za syryjską odnogę tureckiej Partii Pracujących Kurdystanu (PKK), sklasyfikowaną jako organizację terrorystyczną.