Ukraińska ustawa o mobilizacji sprawiła, że przed komendami uzupełnień znów stoją kolejki, a na rynku pracy zaczyna brakować mężczyzn. Czy jednak odmieni losy wojny?
Nowa ustawa obowiązuje niecały miesiąc. Na szczytach optymizm, prezydent Wołodymyr Zełenski mówi, że mobilizacja przyspieszyła. Upłynie jeszcze sporo wody w Dnieprze, zanim nowi żołnierze trafią na front. Dla tych jednak, którzy od ponad dwóch lat siedzą w okopach, zaświtała nadzieja. Być może w końcu pojawią się zmiennicy i będzie można wrócić do domu. Dowódcy cieszą się zaś, że będzie kim wzmocnić dziurawą już mocno obronę.
Wśród wielu cywili, zwłaszcza mężczyzn w wieku 25–60 lat (ci są wysyłani na front) i ich rodzin, nastroje są dużo gorsze. – Na początku inwazji chciałem się zgłosić na ochotnika, ale mi przeszło. Patrzę na korupcję w kraju, widzę, ilu ludzi ginie na froncie, ilu wraca okaleczonych. Zwyczajnie się boję – wyznaje Jurij, lwowianin, mikroprzedsiębiorca budowlany. Mówi biegle po polsku, w Polsce układa sobie życie. Ale jest obywatelem Ukrainy. Takich jak on – mężczyzn w wieku poborowym, którzy nie zgłaszają się do wojskowych komend uzupełnień – nazywa się w Ukrainie „uchylantami”.