Nie tak miał wyglądać brexit. Brytyjscy konserwatyści opowiadali się za wyjściem z Unii Europejskiej, podnosząc na sztandary hasła przywrócenia kontroli i zmniejszenia salda imigracji. Tymczasem liczby osób przyjeżdżających do kraju rosną w rekordowym tempie, a zwolennicy brexitu mają na to jedno słowo: "zdrada".
Brytyjscy konserwatyści mają pewien okropny nawyk, z którym nie mogą sobie poradzić. W tym tygodniu jego najnowszą ofiarą może stać się premier Rishi Sunak.
Wszystko zaczęło się od Davida Camerona i od jego brzemiennej w skutkach obietnicy złożonej podczas wyborów w 2010 r. Zadeklarował wówczas, że ograniczy migrację netto do Wielkiej Brytanii do poziomu poniżej 100 tys. osób rocznie. Jego następcy przejęli pałeczkę. Każdy kolejny premier z Partii Konserwatywnej składał własną wersję tej nieudanej obietnicy. Żaden jednak nawet nie zbliżył się do realizacji tego, co obiecał.
Brexit miał rozwiązać ten problem, kładąc kres swobodnemu przepływowi osób z Europy i oddając rządowi w Londynie kontrolę nad granicami. Ponad trzy lata po opuszczeniu UE przez Wielką Brytanię sytuacja wygląda zupełnie odwrotnie – liczba migrantów wciąż rośnie – i to w rekordowym tempie.