Obrona powietrzna Ukrainy po blisko trzech miesiącach wojny nadal nie daje spokoju rosyjskim samolotom i strąca rosyjskie pociski. Priorytet nadany ponad dekadę temu działowi technicznej modernizacji polskiego wojska był słuszny, szkoda tylko, że jest tak powoli realizowany.
Szef MON Mariusz Błaszczak od lat lubi powtarzać, że „kupił patrioty”, które mają chronić przed atakiem rosyjskich rakiet. Był to jednak sztandarowy przykład wyspowej modernizacji. Plan zakładał osiem baterii antyrakietowych, Błaszczak w 2018 r. podpisał kontrakt wynegocjowany w większości przez ekipę Antoniego Macierewicza na jedną czwartą systemu (dwie baterie). Musiały minąć cztery lata i nadejść wojna, by zdecydował się uzupełnić zamówienie.
Druga faza tzw. Wisły miała być czymś więcej niż dokupieniem pozostałych sześciu baterii (w sumie to 48 wyrzutni i 12 radarów). Od początku chodziło o udział polskiego przemysłu w produkcji i obsłudze kupowanego za rekordowe pieniądze sprzętu, a w idealnym układzie również o „naukę” technologii radarowych i rakietowych z prawdziwego zdarzenia. W planach było skierowanie połowy wartości zamówienia do polskich zakładów i zbudowanie w nich technologicznych kompetencji do produkcji najnowocześniejszych aktywnych radarów na bazie najnowocześniejszych półprzewodników.