Hind umierała samotnie w samochodzie, do którego armia Izraela oddała ponad 300 strzałów, obok martwych ciał swoich krewnych. Gdyby tylko świat poświęcił jej choćby ułamek uwagi, jaką otrzymuje Donald Trump po próbie zamachu, z której wyszedł z plasterkiem na uchu, gdyby Stany Zjednoczone domagały się pociągnięcia winnych do odpowiedzialności, być może w Palestynie nie musiałyby ginąć, od broni i z głodu, tysiące innych dzieci?
29 stycznia po godzinie 9:00 6-letnia Hind, wraz z wujkiem, ciocią i czwórką kuzynów opuściła dom w dzielnicy Tel al-Hawa w Gazie. Ewakuowali się przed najazdem izraelskiej armii. Inni członkowie rodziny mieli uciekać pieszo. Osobowa kia nie ujechała jednak daleko, wyjazd z dzielnicy był zablokowany przez zawalone budynki i nadjeżdżające czołgi. Siedmioosobowa rodzina była uwięziona.
Kilka godzin później, około 14:30 15-letnia Layan Hamada, kuzynka Hind, zdołała skontaktować się z wujkiem w południowej części Strefy Gazy. Powiedziała mu o ostrzelaniu samochodu i śmierci swoich rodziców i rodzeństwa. Wujek ze względu na zrywający się zasięg sieci, o kontakt z Palestyńskim Czerwonym Krzyżem poprosił członka rodziny w Niemczech. To on zadzwonił na numer alarmowy PRCS i powiadomił dyspozytora o tragicznym położeniu dwóch dziewczynek - w aucie pełnym ciał i krwi.