To tam polscy żołnierze tworzyli "ostatni posterunek na wschodnich rubieżach Europy". Dalej na wschód, za prymitywną drewnianą bramą z propagandowym napisem, rozciągała się już tylko kraina terroru i zniewolenia. W 1925 r. w stronę tego ostatniego posterunku zmierzał pociąg z dwoma więźniami i policyjną eskortą. Nagle jeden z policjantów wyjął rewolwer...
Niewielki i senny kresowy dworzec, niedaleko granicy z ZSRR. Policyjna eskorta z woj. białostockiego odstawia tam dwóch mężczyzn. Przejmują ich miejscowi funkcjonariusze — sześciu posterunkowych, jeden przodownik i jeden starszy przodownik, dowodzeni przez aspiranta Jana Szyszkiewicza. W wagonie pociągu, który ma ruszyć dalej na wschód, znajdują się jeszcze przedstawiciele polskich władz, m.in. prezes delegacji repatriacyjnej, delegat MSZ, starosta stołpecki i jego zastępca, a także dwóch oficerów Korpusu Ochrony Pogranicza i trzech funkcjonariuszy policji niemundurowej.
Materiał archiwalny
Jeden z policjantów nie należy do składu eskorty, ale ponieważ usilnie namawia starostę, by włączył go do akcji, ten zgadza się zabrać funkcjonariusza w dalszą drogę. Starosta zna policjanta i ma o nim dobrą opinię, więc poleca mu pilnować, by w czasie transportu więźniów nie zbliżyli się do nich jadący pociągiem cywile.