Byłam zdumiona, gdy wieczorem po proteście "Hands Off" przeglądałam internet. Media społecznościowe kipiały od fotorelacji, jednak MAGA, w imieniu której wypowiedział się sam Donald Trump, wyparła manifestacje ze świadomości, stwierdzając, że marne "kilka tysięcy osób", które wzięło w nich udział, to agenci opłaceni przez "ludzi Sorosa" i powinni być za to ukarani. Prawicowe media kompletnie sprawę przemilczały – dla wyborców Trumpa to dodatkowy argument za tym, że protesty były "fake newsem" — pisze dla "Tygodnika Przegląd" w korespondencji z USA Eliza Sarnacka-Mahoney.
Kiedy pod koniec lat 90. przyjechałam do USA, nie myślałam, że sobotnie poranki będę spędzać na klejeniu transparentów, a popołudnia na manifestacjach. Nie wpadłoby mi do głowy, że moim amerykańskim córkom będę opowiadać o działaniu w opozycji, w dodatku nie po to, aby poznały losy polskich przodków, lecz by wiedziały, co robić, gdy same znajdą się na barykadach, zmuszone przez historię do działania.