Przed 75 laty partyzanci z Batalionów Chłopskich bez ani jednego wystrzału odbili wszystkich więźniów z aresztu w Krasnymstawie. Uciekły co najmniej 234 osoby.
Mieczysław Wójtowicz, pseudonim "Skała", świetnie znał język niemiecki, dlatego stanął na czele dziesięcioosobowej grupy uderzeniowej. Dostała z pozoru niemożliwe zadanie: zdobyć więzienie w Krasnymstawie bez walki i uwolnić wszystkich osadzonych. Dwie pozostałe grupy: konwojowa i osłonowa, miały inne cele. Pierwsza miała czekać obok cmentarza i zabrać oswobodzonych w bezpieczne miejsce. Osłonowa z kolei powinna pilnować, by Niemcy nie nadeszli z pomocą od strony centrum miasta i szosy Krasnystaw - Lublin.
Trzeba wiedzieć, że w całym garnizonie krasnostawskim stacjonowało pół tysiąca żołnierzy i dwustu policjantów, żandarmów oraz esesmanów. Z kolei partyzantów z Batalionów Chłopskich podzielonych na trzy grupy było raptem 89. Mieli jeden ciężki karabin maszynowy, dwa RKM-y, kilkanaście mniejszych karabinów i granatów. Grupa osłonowa dysponowała też dwiema furmankami, które w razie czego miały zabrać rannych.
Zbliża się północ z 19 na 20 września 1943 r. Bechowcy z oddziału "Skały" skradają się przy murze więzienia. W tym czasie Wójtowicz razem z dowódcą całej akcji, porucznikiem Stanisławem Sokołowskim ps. "Rolnik", idzie do domu strażnika Gładysza. To Polak, którego bechowcy uważają za swojego. Zapewnia partyzantów, że nocną zmianę na bramie więzienia ma niejaki Stanisław Garbal, który bez problemu otworzy wrota Gładyszowi. Okazuje się, że Garbal, być może powodowany strachem, tego wieczora nie przychodzi do pracy. Na służbę zamienia się z Janem Misiem, służbistą, który na akcję raczej nie spojrzy przez palce. Słysząc stukanie do bramy, rozpoznaje głos Gładysza i dlatego otwiera. Strażnik nawet się nie opiera, tylko oddaje broń. Porucznik Sokołowski przecina kable telefoniczne, a grupa uderzeniowa błyskawicznie rozbraja polskich strażników. W tym czasie uchylają się drzwi od pomieszczenia, gdzie śpią dwaj niemieccy strażnicy. Gdy widzą, co się dzieje, zamykają się od środka i przerażeni chowają pod łóżkami. Partyzanci otwierają kolejne cele, oswobodzeni wybiegają na dziedziniec, gdzie partyzanci formują z nich 40-osobowe grupy.