Karol Nawrocki od 6 sierpnia przejmie po Andrzeju Dudzie rolę najwyższego zwierzchnika sił zbrojnych i jednego z kluczowych podmiotów w systemie bezpieczeństwa narodowego. W tym przypadku kontynuacja może oznaczać eskalację.
Zwycięzca wyborów prezydenckich nie kryje, że swoją główną misją uczyni szkodzenie rządowi Donalda Tuska na wszelkie sposoby, by jak najszybciej doprowadzić do jego upadku. Karol Nawrocki zapowiada się więc jako prezydent znacznie bardziej radykalny od Andrzeja Dudy. Odchodząca głowa państwa współdziałanie podkreślała, a nawet dawała temu dowody w obszarze bezpieczeństwa i obronności, uznanym za wyłączony z najostrzejszych politycznych sporów. Zwłaszcza w sytuacji rosyjskiego zagrożenia, ataków hybrydowych oraz trwającej od ponad trzech lat wojny za wschodnią granicą.
Z ekipą Tuska Duda wypracował model porozumienia nie gorszy niż z rządem Mateusza Morawieckiego. Zwłaszcza w końcówce władzy PiS, gdy gorzej dogadywał się z szefem MON Mariuszem Błaszczakiem, a mianowany przez następców Władysław Kosiniak-Kamysz okazał się partnerem przyjaznym, może nawet ugodowym. Może nie była to sielanka – prezydentowi i MON-owi wciąż nie udało się uzgodnić i wprowadzić kilku istotnych dla obu stron projektów, ale nie było też wojny, jaką Duda pamięta z czasów Antoniego Macierewicza.