Od dziewięciu dni armia prowadzi poszukiwania obiektu wojskowego, który wleciał na terytorium Polski w czasie zmasowanego ataku rosyjskiego na infrastrukturę krytyczną Ukrainy. - Mamy przestarzały system rozpoznania - komentuje gen. Roman Polko, były dowódca jednostki GROM.
26 sierpnia w przestrzeń powietrzną Polski miał wtargnąć niezidentyfikowany obiekt powietrzny – prawdopodobnie dron kamikadze Shahed. Stało się to w czasie zmasowanego ataku Rosji na obiekty w Ukrainie, w tym przy granicy z Polską. Zaatakowana została m.in. elektrownia w przygranicznym Czerwonogrodzie.
Z informacji Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych wynika, że tego dnia pojawiły się na monitorach stacji radiolokacyjnych dwa ślady. Pierwszy o godz. 6:43. Ten obiekt był monitorowany przez 33 minuty. Potem prawdopodobnie statek bezzałogowy został uziemiony, czyli rozbił się, albo zniżył wysokość i opuścił Polskę. Z informacji „Rzeczpospolitej” wynika, że mniej więcej 20 minut później, czyli po godz. 7 rano, pojawił się na monitorze drugi ślad, ale bardzo szybko zanikł. Nie ma pewności, czy to było tzw. echo, czy faktycznie coś do nas wleciało.