— Wysyłanie oficerów na wariograf stało się właściwie powszechne. Jak chcieli kogoś udupić, to go najpierw o coś oskarżali. Jak nie chciałeś przepaść, to mówili, że musisz iść na druty. Mieliśmy wtedy dwa wyjścia — ujawnia jeden z oficerów. W książce pt. "Armia w ruinie" autorstwa dziennikarki Onetu Edyty Żemły wojskowi opowiadają o wstrząsających kulisach funkcjonowania armii w czasach Prawa i Sprawiedliwości. Przedstawiają m.in. historię generała, który tuż po tym, jak skompromitował się na oczach Andrzeja Dudy i Antoniego Macierewicza w zaskakujący sposób zaczął piąć się w górę.
Książka "Armia w ruinie" miała premierę 17 lipca. Poniżej publikujemy obszerny fragment
***
Oficer z dowództwa generalnego: Niedługo po tym, jak trafiłem do dowództwa, wezwał mnie przełożony. To był nie tylko przełożony, ale też kolega. Kiedy wszedłem do gabinetu, miał włączony TVN24, niepojęte, bo wtedy nikt by się nie odważył mieć w pracy włączonego innego kanału niż TVP Info. To było, jak PiS wprowadzał ustawę o obronie Ojczyzny, a wicepremierem do spraw bezpieczeństwa był Jarosław Kaczyński.
Kolega patrzy na mnie, potem wskazuje ekran telewizora, na którym jest Kaczyński, i mówi: "Tego dziada trzeba by było zastrzelić". Wie pani, mnie, oficerowi, jeśli żołnierz mówi takie słowa, od razu zapala się czerwona lampka. Patrzę wokół, szukam urządzeń, które przypominają nagrywajkę, bo dochodzi do mnie, że to jest prowokacja. Odpowiedziałem: "Co ty mówisz? Mamy demokrację, takich rzeczy nie wolno mówić". Myślę, że on wtedy załapał, że prowokacja im się nie udała, ale ja już przestałem tam wierzyć komukolwiek. Teraz, z perspektywy czasu, sądzę, że nas wszystkich obserwowano i w ten sposób testowano. Sprawdzali, kogo da się złamać, kto się nadaje do resocjalizacji, a kto nie i trzeba go zniszczyć.