- Kraj ogarnięty wojną zawsze wygląda tak samo. Chaos, przestępczość, ludzie organizują się w niewielkie grupy, a każda z nich stara się przeżyć i jeśli ma to się wydarzyć kosztem innej grupy lub społeczności, to nie ma żadnych sentymentów. Nikomu nie życzę wojny. Czasami zwraca mi się uwagę, że epatuję okrucieństwem. Moim zdaniem to grube nieporozumienie, w swoich powieściach nie zbliżam się nawet do jednej trzeciej okrucieństwa, jakie dokonuje się na wojnach — mówi Wojtek Miłoszewski.
Onet Kultura: Nie obawia się pan proroczej mocy swoich słów? Co, jeśli pewnego dnia naprawdę obudzimy się w świecie, w którym Car Władimir I planuje ekspansję na Zachód?
Wojtek Miłoszewski: Wtedy będziemy mieć, mówiąc bardzo kolokwialnie, przesrane. Władimir Putin od dawna morduje ludzi poza granicami swojego państwa. Myślę tu między innymi o Czeczenii, Syrii czy Ukrainie. Towarzyszą temu głosy oburzenia państw zachodnich oraz niewiele znaczące sankcje, bo wszyscy tak czy siak surowce cały czas kupują od Rosjan. Dlatego gdyby, czego nikomu nie życzę, moja wizja się ziściła, to możemy liczyć tylko i wyłącznie na siebie.