Wojska Obrony Terytorialnej przeszły „chrzest bojowy” na granicy polsko-białoruskiej. Czy to prawdziwe wojsko, czy raczej gwardia władzy do zadań specjalnych?
Święto Niepodległości 11 listopada, dziewiąta rano, ciasna sala Belwederu. Dowódca Wojsk Obrony Terytorialnej Wiesław Kukuła dołącza do wojskowej elity. Z rąk prezydenta otrzymuje awans na stopień generała broni, trzygwiazdkowego w sojuszniczej terminologii. Gratulacje, list w ozdobnej tubie, buzdygan od ministra obrony i pierwsze od dawna zdjęcie z szefem sztabu. Uśmiech, duma, poczucie spełnienia.
Po południu tego samego dnia aparaty fotoreporterów wychwycą grupę żołnierzy WOT w upaństwowionym marszu skrajnej prawicy.