Ostatnia filmowa rola zmarłego w lutym 2021 r. Krzysztofa Kowalewskiego była niewielka, ale symboliczna i wiązała się mocno z osobistymi przeżyciami aktora z czasów dzieciństwa.
Urodzony w 1937 r. Krzysztof Kowalewski występował u Stanisława Barei, Janusza Majewskiego i Romana Załuskiego. Rozśmieszał widzów jako Onufry Zagłoba w "Ogniem i mieczem" oraz jako wiecznie marudny pan Sułek w kultowym słuchowisku radiowej Trójki. Mało kto wiedział, że za jego talentem komediowym kryła się naprawdę mroczna i bolesna przeszłość.
Ojca zabrała wojna, więc został tylko z matką
Aktor nie mówił publicznie zbyt dużo o swoich rodzicach, dziadkach i życiu w ogarniętej wojną stolicy, ale w 2014 r. otworzył się przed Juliuszem Ćwieluchem w książce "Taka zabawna historia". Dzisiaj dzieciństwo aktora nazwalibyśmy traumatycznym, on po latach mówił o nim, że zapamiętał je tak, jakby przydarzyło się komuś innemu. Przyznawał, że wielu rzeczy nie chciał wiedzieć, sporo pozapominał, ale wiele obrazów zostało mu w głowie przez dziesiątki lat i powracały do niego codziennie.