Choroby przenoszone drogą płciową nie zniknęły i nadal są groźne. Kiła, rzeżączka, chlamydia — przez wielu bez racji uznane za wygaszone, wracają z siłą, która zaskoczyła nawet ekspertów. Liczba zakażeń gwałtownie rośnie, a problem dotyka coraz szerszego grona pacjentów — także tych, którzy prowadzą ustabilizowane życie rodzinne i nie podejrzewają, że mogą być narażeni. Skąd bierze się ten niepokojący trend — wyjaśnia lek. Alina Cempa, ginekolog.
"Coraz trudniej je wyleczyć"
Infekcje przenoszone drogą płciową, czyli STI (ang. sexually transmitted infections), wywoływane są przez bakterie, wirusy albo pasożyty, a do zakażenia dochodzi najczęściej podczas kontaktów seksualnych. Do najczęstszych należą m.in. chlamydia, rzeżączka, kiła, opryszczka narządów płciowych, HPV, HIV, rzęsistkowica oraz wirusowe zapalenie wątroby typu B i C.
Wygląda na to, że wcale sobie z nimi nie poradziliśmy — liczba zakażeń zamiast maleć rośnie. Przybywa ich nieprzerwanie od 2014 r. — i nic nie wskazuje na to, by ten trend miał się zatrzymać. Część ekspertów zwraca uwagę, że wpływ na statystyki mógł mieć napływ uchodźców z Ukrainy, gdzie profilaktyka STI jest mniej rozwinięta.