- Pytając o strach podczas wojny, ma pani na myśli szmalcowników. Nie spotkaliśmy takich ludzi. A Niemcy? Chodziły patrole, ale nie były w stanie ogarnąć tłumu, który się przetaczał uliczkami mojej miejscowości - mówi Ryszard Witkowski w rozmowie z DGP.
Kiedy zaczęła się wojna, był pan nastolatkiem. Co pan wtedy poczuł?
Miałem dokładnie lat 13 i 5 miesięcy. Niczego szczególnego, dramatycznego 1 września nie poczułem. Dla mnie wojna zaczęła się w nocy z 6 na 7 września, kiedy w radiu puszczono orędzie ppłk. Romana Umiastowskiego, który wezwał mężczyzn zdolnych do noszenia broni, aby szli na wschód, gdzie mają zostać na nowo sformowane nasze oddziały. Mama przeraziła się zbliżających się Niemców i wysłała mnie i mojego starszego o trzy lata kuzyna Tadka Brodowskiego, który akurat był u nas, byśmy ruszyli na wschodnie rubieże. Wsiedliśmy z Tadkiem na rowery i pojechaliśmy.