Rewolucja w użyciu dronów na wojnie trwa. Wiele państw NATO stara się wyciągnąć wnioski z tego, co się dzieje w Ukrainie, i eksperymentuje. Polskie wojsko wręcz przeciwnie. Są normy, regulaminy, tak nie można, to trzeba przemyśleć, bo zawsze było inaczej. Po trzech latach najwięcej robią sami żołnierze, oddolnie i przy pomocy cywilów.
- Na poziomie deklaracji świadomość problemu jest. Jednak faktycznie wojsko jako system niewiele z tym robi. Praktycznie wszystko, co się dzieje, to oddolnie. Żołnierze sami, za własne pieniądze kupują sprzęt i zwracają się do nas z prośbami o pomoc w szkoleniu - mówi Gazeta.pl Tomasz Darmoliński, prezes Fundacji Żelazny, która od początku wojny w Ukrainie wspiera tamtejsze wojsko. Aktualnie robi to głównie poprzez wspieranie szkoleń ukraińskich pilotów dronów i pomoc w zwalczaniu rosyjskich bezzałogowców. Do tego stara się przenieść zdobytą przez Ukraińców wiedzę na polski grunti.
W Polsce regularnie organizują ćwiczenia dla polskich pododdziałów, które same z siebie chcą nauczyć się używać dronów w stylu obserwowanym w Ukrainie, a także się przed nimi bronić. - Wojsko wspiera część tych inicjatyw. Jednak realizację realistycznych szkoleń z użyciem regulaminowego wyposażenia utrudniają nieprzystające do rzeczywistości normy i przepisy. Przykładem jest traktowanie systemów amunicji krążącej (w polskim wojsku oznacza to system Warmate - red.), które są już na wyposażeniu, jako systemu uzbrojenia. Uszkodzenie takiego sprzętu podczas praktycznych ćwiczeń jest łatwe i strach przed odpowiedzialnością za szkody paraliżuje żołnierzy, uniemożliwiając im pełne opanowanie umiejętności niezbędnych na polu walki - mówi Darmoliński.