Obrona powietrzna to od dekady formalny priorytet modernizacji wojska i budowy jego nowych zdolności. I przez przynajmniej kolejną dekadę musi nim pozostać, o ile chcemy zbudować nowoczesny system.
„Auf wiedersehen eVAPOL, danke!” – tak można by pożegnać niemieckie wyrzutnie antyrakietowe Patriot, które po niemal roku kończą wydłużoną misję w Polsce. Ten akronim to oczywiście skrót od nowego sojuszniczego przedsięwzięcia „enhanced vigilance activities in Poland”, które NATO wzięło na siebie po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę. To cały pakiet działań polegających na rotacyjnej obecności na wschodniej flance rozmaitych formacji wojskowych, głównie lotnictwa, marynarki, środków rozpoznania i właśnie obrony powietrznej, której rola w ochronie terytorium Sojuszu przed zamierzonym lub przypadkowym atakiem lotniczym czy rakietowym jest kluczowa. Kłopot, a czasem ból głowy dla wojskowych leży w tym, że systemy obrony powietrznej, zwłaszcza te zdolne do zestrzeliwania rakiet i działające na dużych odległościach, są potwornie drogie w produkcji, zakupie i utrzymaniu, i stąd rzadkie w arsenałach nawet najbogatszych krajów.