Politycy i wojskowi powtarzają, że nadchodzi wojna. W ich działaniach nie sposób jednak dostrzec zabiegów o zapewnienie Polsce kluczowych dla jej bezpieczeństwa zdolności. Zasadniczą jest zaś zbudowanie potencjału do produkcji amunicji, w warunkach wojny i niezależnego od dostaw z zagranicy: z Azji i zza Atlantyku. Za takie pieniądze, jakie tam wydajemy na zakupy sprzętu, powinniśmy żądać dostępu do najlepszych technologii. To jest polska racja stanu. W przeciwnym razie na front pójdzie żołnierz, który będzie powietrzem strzelał. Tak jak teraz Ukraińcy — mówi w rozmowie z Onetem gen. Waldemar Skrzypczak, były wiceminister obrony oraz były dowódca wojsk lądowych.
Edyta Żemła: Komisja Europejska zdecydowała o przekazaniu koncernom zbrojeniowym 500 mln euro na zwiększenie zdolności produkcyjnych amunicji artyleryjskiej. Polskie firmy z tej puli dostały tylko niewiele ponad 2 mln euro. Emocje poszybowały w górę, bo jesteśmy krajem przyfrontowym. Dlaczego dostaliśmy tak mało pieniędzy?
Gen. Skrzypczak: Polskie zakłady nie mogły dostać więcej, ponieważ nie aplikowały o więcej. Warunkiem otrzymania tych środków był stosowny, 50-procentowy wkład własny. Na to jednak nie było stać naszych spółek zbrojeniowych. One ubiegały się o takie kwoty, na jakie je było stać. Dostały więc tyle, o ile aplikowały. Mnie to nie dziwi, bo wiem, w jakiej one są kiepskiej kondycji. To więc nie była sprawa rządu, lecz tych spółek.