Czołgi, amunicja i rakiety to obecnie bardzo poszukiwane „towary”. Niemcy chcą, aby więcej broni było produkowanej w ich kraju. Ale to nie takie proste.
Olaf Scholz uwielbia długie, wielokrotnie złożone zdania. Często na końcu wypowiedzi już nie wiadomo, co kanclerz powiedział na początku. Jednak w lutym br., gdy Rheinmetall, największa niemiecka firma zbrojeniowa, zaprosiła gości na symboliczną ceremonię wmurowania kamienia węgielnego pod budowę nowej fabryki amunicji, kanclerz użył jasnych słów.
Przez „zbyt długi czas” polityka zbrojeniowa w Niemczech była prowadzona tak, jakby chodziło o zakup samochodu, powiedział Scholz. Wystarczy go zamówić, a za trzy lub sześć miesięcy będzie on gotowy. – Ale produkcja obronna tak nie działa. Czołgi, haubice, helikoptery i systemy obrony powietrznej nie stoją gdzieś na półce – stwierdził Scholz. Tylko państwo jest upoważnione do zamawiania uzbrojenia. W związku z tym kanclerz konstatuje: – Jeśli przez lata nic nie zostanie zamówione, to nic nie zostanie wyprodukowane.