W niedzielę 7 października 2001 r. zaczęło się od potężnych bombardowań. Brytyjskie i amerykańskie siły powietrzne urządziły talibom piekło. Koalicja natowska wierzyła, że w ciągu kilku miesięcy, najwyżej paru lat, uda się pokonać terroryzm i zapewnić światu bezpieczniejszą przyszłość. Kilkudziesięciu polskich żołnierzy zapłaciło za to marzenie najwyższą cenę. "Pamiętam ich z imienia i nazwiska, znałem ich przecież osobiście" — wspomina
Polscy żołnierze poszli do boju ramię w ramię ze swoimi sojusznikami, choć polityczna decyzja o tym, że do Afganistanu ruszy kontyngent liczący aż 2,5 tys. ludzi zapadła znienacka. Wcześniej szykowano niewielkie siły.
— Doświadczenia, które nabyliśmy w Iraku, pozwoliły nam lepiej przygotować operację w Afganistanie, choć czasu było krytycznie mało — wspomina w rozmowie "Faktem" gen. Waldemar Skrzypczak. Armia szykowała się pierwotnie do wysłania wsparcia dla sił koalicji w postaci sztabu złożonego 80 oficerów i podoficerów, jednak decyzja prezydenta Lecha Kaczyńskiego o wysłaniu kontyngentu bojowego całkowicie zmieniła sytuację.