Mija właśnie półtora roku, odkąd 2 tys. 500 Obrońców Mariupola i Azowstalu trafiło do rosyjskiej niewoli. Większość z nich nadal przebywa w obozach jenieckich rozrzuconych od Gorłówki w Donbasie, po Rostów nad Donem, czy daleki Wschód Federacji Rosyjskiej albo Czeczenię. – To już drugie Boże Narodzenie bez Maksyma w domu. Rok temu mieliśmy nadzieję, że to będzie taki prezent pod choinkę, że syn wróci z niewoli. Nie wrócił. Ale wierzę, że niedługo się spotkamy i w telefonie usłyszę jego głos, który mówi: "mamo już jestem w Ukrainie". Obiecałam mu, że nie będę płakała. Przepłaczę pewnie całą noc wcześniej. Kiedy już się dowiem, że Maksym został wymieniony – opowiada Walentyna, mama 25-letniego żołnierza, obrońcy Mariupola.
– Od św. Mikołaja ubiegłego roku piszę do syna SMS. Każdego dnia. Dziś też pisałam. Mówię mu, jak czekamy, jak go kochamy, jak rośnie jego siostrzenica. Opowiadam, jakie były jej pierwsze słowa, kiedy postawiła pierwsze kroki, kiedy pierwszy raz się uśmiechnęła. To jest taka moja z nim rozmowa. Codziennie rano, kiedy idę na pociąg, to piszę. Kiedyś bałam się psów, a teraz przestałam i idę bez strachu, bo czuję, że Maksym idzie razem ze mną – mówi Walentyna, jedna z matek Obrońców Azowstalu, z którymi spotykam się w Kijowie tuż przed tegorocznymi świętami.