Słowa Tomasza Siemoniaka z KO o ograniczeniu zakładanej przez ministra Mariusza Błaszczaka liczby 300 tys. żołnierzy wywołały święte oburzenie prawicy. W rzeczywistości sztucznie pompowanie statystyk w polskiej armii pod wyborczy cel było jedną z największych tragikomedii ubiegłej kadencji PiS. Dla dobra wojska trzeba ją jak najszybciej zakończyć.
W piątek 20 października w RMF FM były minister obrony Tomasz Siemoniak wypowiedział następujące słowa: "Optymalnym wariantem jest 150-tysięczna armia zawodowa, 30-40 tys. obrony terytorialnej, 20-30 tys. dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej i zbudowanie kilkusettysięcznej rezerwy. Nie ma potencjału demograficznego na 300-tysięczną armię".
Ta wypowiedź wywołała prawdziwą burzę w obozie PiS. Kierunek atakowi nadał minister obrony Mariusz Błaszczak, który jeszcze tego samego dnia napisał na X/Twitterze: "Zaczyna się. W tej chwili Wojsko Polskie liczy 187 tys. żołnierzy. Słowa Tomasza Siemoniaka oznaczają więc zwolnienia w Siłach Zbrojnych RP, likwidację jednostek i zmniejszenie bezpieczeństwa Polski".