Najbezpieczniejszy kraj w Afryce. I najczystszy. PKB rośnie o 8 proc. rocznie. Średni czas życia mieszkańców wzrósł w ciągu 30 lat o 30 lat. Pierwszy na świecie parlament z większością kobiet. Milion zagranicznych turystów rocznie. Rwanda jest sukcesem w skali kontynentu, a pod pewnymi względami – 15. miejsce na liście najszybciej rozwijających się gospodarek świata – po prostu sukcesem. Jest też państwem, w którym potomkowie ofiar i sprawców ludobójstwa żyją obok siebie.
I to nawet jeśli nie uwzględni się faktu, że start był przeraźliwie trudny: 30 lat temu dokonano tu najbardziej być może intensywnego ludobójstwa XX w.: w ciągu dwóch miesięcy Hutu wymordowali około 800 tys. swych tutsyjskich sąsiadów. I choć mieli do dyspozycji niemal wyłącznie maczety (brytyjska firma Chillinton sprzedała do Rwandy wówczas 581 ton tych przydatnych narzędzi; nikt nie spytał, czy w Rwandzie doszło do jakiejś apokaliptycznej ekspansji dżungli, którą by trzeba nimi karczować), to osiągnęli "wydajność" – 100 tys. zamordowanych na tydzień – jaką niemiecka machina Zagłady uzyskiwała tylko w szczytowych momentach.
Niemal dwie trzecie Rwandyjczyków urodziło się już po ludobójstwie, więc w sposób oczywisty nie mogą go pamiętać. Ale hasło: Kwibuka! (w języku kinyarwanda: Pamiętaj!) jest wszechobecne. W całym kraju stoją pomniki ofiar, o ludobójstwie uczy się w szkołach. A zarazem nie wolno, w życiu publicznym, dzielić populacji Rwandyjczyków na Hutu (85 proc.), Tutsich (14 proc.) i Twa (1 proc.) – to przestępstwo ścigane z kodeksu karnego. "Kwibuka" oznacza więc zarazem "Pamiętaj!" i "Zapomnij!". Zupełnie jak biblijny nakaz, by Żydzi wymazali z pamięci imię śmiertelnego wroga Amaleka, i zarazem zawsze pamiętali o jego zbrodniach [Pwp 25 17:19]. Nie do wykonania – i nie do obejścia. Zaś Amalek i tak mieszka po sąsiedzku.