Zatrzymaliśmy się w jednej miejscowości. Przy drodze stało troje dzieci: dwóch chłopców i dziewczynka, mniej więcej w wieku mojej córki. Wtedy mała się rozpłakała i powiedziała: "tak długo na ciebie czekaliśmy, okupanci ciągle nas bili" – mówi Dmytro, ps. Dagon. Jego jednostka walczyła o Chersoń, a następnie wkroczyła do miasta. W rozmowie z Onetem mężczyzna opowiedział, jak przebiegała akcja wyzwolenia Chersonia, co przekazali mu miejscowi i jaki sprzęt pozostawili po sobie okupanci.
Mariia Tsiptsiura: Jak przebiegła operacja wyzwolenia Chersonia?
Dmytro, ps. Dagon: To nie była krótka, kilkudniowa operacja, kiedy świat śledził wydarzenia na tym odcinku frontu. W Chersoniu przez sześć miesięcy toczyły się bardzo ciężkie bitwy i wielu naszych żołnierzy zginęło w walce o to miasto.
Po otrzymaniu przez Ukrainę najnowocześniejszej broni, np. HIMARS-ów, mogliśmy "pracować" na tyłach wroga: przerywać logistykę i niszczyć magazyny, punkty koncentracji jednostek, artylerii i pojazdów opancerzonych. W tym czasie też wyzwalaliśmy mniejsze miejscowości. Z czasem zaopatrzenie Rosjan stawało się coraz gorsze, a nam coraz łatwiej było ich "docisnąć". W końcu kończyły im się pociski i utrzymywanie tego obszaru stawało się dla nich znacznie trudniejsze.