Państwo Islamskie zabijało mężczyzn, a kobiety brało do niewoli, dziś Jazydzi nie mogą liczyć nawet na elementarne współczucie świata – ich wiosek już nie ma, a Europa nie otwiera szeroko drzwi. Żyją gdzieś pomiędzy, daleko od normalności.
Wokół świętej dla nich góry Sindżar w irackim Kurdystanie rozsianych jest ponad 80 jazydzkich wiosek. To zamknięta społeczność, żenią się tylko z innymi Jazydami, skrzętnie chronią tajemnicy swoich wierzeń. Ich religia ma ponad 4 tys. lat, wierzą w boga, który ma siedmiu aniołów pomocników, w tym najważniejszego z nich Anioła-Pawia, zwanego Melek Taus. W ich wierzeniach szatan nie istnieje, lecz przez wieki muzułmanie wmówili sobie, że jest nim Anioł-Paw, a jego wyznawcy automatycznie są czcicielami diabła. Ten niezasłużony mit stał się źródłem nieszczęść – na społeczności dokonano dotąd 72 ludobójstw. W 2014 r. doszło do 73. masakry.
W chwili najazdu Państwa Islamskiego 40–50 tys. Jazydów uciekło na górę Sindżar. Wielu z nich zmarło tam z powodu głodu, pragnienia i palącego słońca, większości jednak udało się uciec dzięki działającym na terenie Syrii kurdyjskim oddziałom YPG (Powszechne Jednostki Obrony), które dla Jazydów otworzyły korytarz humanitarny. Blisko 6 tys. kobiet oraz ich dzieci trafiło do niewoli Państwa Islamskiego, przymusowo nawrócono je na islam i często wykorzystywano do zamachów samobójczych. Mężczyźni zostali zabici na miejscu. Ich szczątki nadal znajdują się w płytkich grobach, choć tak naprawdę nie wiadomo, ilu Jazydów padło ofiarą ISIS, nie zidentyfikowano też wszystkich nazwisk. Szacuje się, że zabito co najmniej 5 tys. osób.