Choć reżim w Teheranie najpewniej będzie unikał bezpośredniej konfrontacji z siłami Izraela czy USA, to coraz aktywniej wspiera działania swoich pośredników. Na Bliskim Wschodzie rośnie ryzyko eskalacji.
Zaangażowanie Iranu w starcie Izraela z Hamasem trwa od wielu tygodni, ale z początku ograniczało się do niewielkich (choć regularnych) wystrzałów rakietowych i wymian ognia między IDF (Siłami Obrony Izraela) a Hezbollahem, funkcjonującym na terenie Libanu ugrupowaniem polityczno-militarnym sponsorowanym przez Teheran. Pod koniec listopada w konflikcie otworzył się kolejny pośredni front, gdy jemeńskie bojówki Huti zaczęły atakować statki handlowe przepływające przez Morze Czerwone i Zatokę Adeńską. Najpierw na cel brały jednostki związane z Izraelem, również poprzez strukturę własności, potem statki należące m.in. do azjatyckich firm i armatorów. Rząd w Teheranie nie ukrywał swoich związków z Huti, twierdząc, że Izrael „rozumie tylko język siły” i tak trzeba do niego przemawiać.