"Nie wiem, czy ojczyzna nasza, czy świat cały widział po grunwaldzkiej bitwie coś podobnego" – pisał jeden z uczestników bitwy pod Beresteczkiem. Rzeczywiście, wojska Rzeczypospolitej zwyciężyły w jednej z największych bitew XVII-wiecznej Europy. Jeżeli nie największej.
10 kwietnia 1651 roku król Jan Kazimierz opuścił Warszawę, by na czele armii stawić czoła połączonym siłom Kozaków i Tatarów. Papieski nuncjusz Giovanni de Tores przekazał mu papieskie błogosławieństwo, poświęcony miecz, szyszak i kopię obrazu Najświętszej Marii z Faenzy. Jan Kazimierz mógł przeczytać w liście od Ojca Świętego, że jest "obrońcą wiary katolickiej".
Rzeczywiście, ekspedycja przypominała nieco wyprawę krzyżową. Jak pisał historyk Romuald Romański: "Głęboka religijność wodza i jego żołnierzy, granicząca czasami z dewocją, nadawała specyficzny charakter całej wyprawie, przekształcając ją z konfliktu zbrojnego zmierzającego do osiągnięcia określonych celów politycznych w krucjatę przeciw muzułmanom".
Jednak nie o wiarę katolicką chodziło w wyprawie, lecz o los Rzeczpospolitej. Wprawdzie ruszano zmierzyć się w boju z Kozakami i Tatarami, ale inni wrogowie już czekali w blokach startowych. Klęska Polaków byłaby dla nich sygnałem do ataku. Turecki sułtan zapewniał Chmielnickiego, że wesprze go 100 tysiącami żołnierzy. Książę siedmiogrodzki Jerzy Rakoczy, korespondujący ze zbuntowanym hetmanem, powoli gotował się do wyprawy na Kraków. Moskwa była chętna przyjąć Kozaków "pod wysoką rękę carską". Do Szwecji zmierzało poselstwo tatarskie, oferujące przymierze…